Historię mojej pszczyńsko-mińskiej sukni z lat 1880 (a
przynajmniej tak celowałam, gdy ja szyłam), można opisać za pomocą kilku
krótszych, miliona dłuższych zdań i jakiejś tony przekleństw podczas szycia. Zaczęło
się od tego momentu, gdy zobaczyłam datowanie IV Pikniku Krynoliny w Pszczynie,
były to okolice... No było to dawno temu. Przejrzałam prawie cały Internet i
dalej nie byłam zdecydowana.
A potem zderzyłam się z brutalna rzeczywistością. Nastał
okres grozy, przyszedł czas matury... I tak zamiast szyć, biegałam do szkoły na
dodatkowe lekcje historii.
A suknia (a właściwie sam materiał) leżał i płakał, aż
przyszedł ten dzień, w którym powiedziałam sobie ze zrobię wszystko, żeby
pojawić się na pikniku.
Obraziłam się na maturę. Wychodzę!!! |
Więc w 3 dni powstała cały strój, który nawiasem mówiąc jest
niemiłosiernie krzywy, między innymi, dlatego że w dalszym ciągu nie posiadam
odpowiedniego gorsetu tylko jego marną imitację(w najbliższym czasie to się
zmieni). Ostatecznie, na piknik nie pojechałam z powodu braku dorożki na drogę
powrotną, to i tak się cieszę, że stój powstał, i to w tak krótkim czasie.
Idealnie nie jest, dalej nie ogarniam jak ładnie wszyć rękawy, długa droga przede
mną, ale jestem z siebie dumna(skromność level max).
PS. Przepraszam, że mam na zdjęciach okulary, ale mam za duża wadę wzroku, przez co niezbyt mogę nosić soczewki.